Skąd pomysł + przygotowanie do trasy
Skąd wziął się pomysł na taką wycieczkę? Sama nie wiem 😀
Mój tata już przez dłuższy czas mówił, że w maju jedzie nad morze na rowerze. Temat wrócił przy jednym z obiadów i wtedy powiedziałam, że skoro on jedzie to ja pojadę z nim – moja praca jest bardzo elastyczna, więc bez problemu mogłam sobie na to pozwolić. I tak od słowa do słowa 17 maja przed godziną 6 rano ruszyliśmy w trasę! Do ostatniego momentu nie wierzyłam, że to zrobimy, tym bardziej, że na cały tydzień zapowiadali deszcze. Wyszło to raczej spontanicznie, więc nie było większych treningów i przygotowań przed wyjazdem.
Kupiliśmy najpotrzebniejsze rzeczy – czyli sakwy rowerowe, uchwyt na telefon, dętki, pompkę. powerbank, peleryny przeciwdeszczowe. Wszystkie rzeczy spakowaliśmy właśnie do rowerowej sakwy, ktorą oboje mieliśmy zamontowaną na tylnym bagażniku rowera. Nasze sakwy miały pojemność 55l i miały wodoodporny pokrowiec w jaskrawożółtym kolorze i dzięki temu byliśmy też lepiej widoczni na drodze. Bez problemu zmieściliśmy od nich wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Co polecam ze sobą zabrać? Na pewno kask, rękawiczki, pelerynę przeciwdeszczową, spodenki z pianką, okulary przeciwsłoneczne, krem z filtrem, spray na komary. Dodatkowo standardowo – wygodne ciuchy, najlepiej nieprzemakalne lub takie, które bardzo szybko schną, klapki, piżamę i kosmetyki. Przydał nam się też uchwyt na telefon montowany na kierownicy i mała sakwa zamontowana pod kierownicą – mogliśmy trzymać w niej powerbank i cały czas mieć telefon podłączony do ładowarki (oczywiście tylko wtedy, gdy nie padało).
Nie kupowaliśmy specjalnie rowerów na tę trasę, więc ja jechałam na moim zwykłym rowerze miejskim, czyli na damce. Na szczęście ma 7 biegów, więc nie było tak źle.
Dzień 1 Żory – Częstochowa (116km)
Naszą podróż rozpoczęliśmy w okolicach Żor, w poniedziałek 17 maja przed godziną 6:00. Pogoda nie była dla nas łaskawa – w momencie naszego wyjazdu zaczęło padać i padało przez kolejne 3 dni. Przejechaliśmy przez Szczejkowice i po godzinie 7:30 dojechaliśmy na pierwszy przystanek w Orzeszu – zjedliśmy śniadanie, napiliśmy się kawy i ruszyliśmy w dalszą trasę. Jechaliśmy przez Rudę Śląską i Bytom.
Kolejny przystanek zrobiliśmy w McDonalds w Piekarkach Śląskich.
Z powodu pandemii Covid-19 w trakcie całej naszej podróży restauracje były zamknięte, ale można było korzystać z ogródków. McDonalds okazał się idealną opcja, ponieważ zawsze ma ogródki i parasole, więc mogliśmy schować się przed deszczem. Wypiliśmy kawę i zjedliśmy bułki przygotowane jeszcze w domu i ruszyliśmy dalej. Rozpadało się na dobre, kurtka przeciwdeszczowa nie dawała już rady, więc ubraliśmy peleryny przeciwdeszczowe kupione w Decathlonie – z nimi żaden deszcz nie straszny. Jak się potem okazało, ten przystanek był ostatnim w tym dniu. Ruszyliśmy w kierunku Częstochowy – jechaliśmy na zmianę lasem i ścieżką obok autostrady. Warunki nie były łatwe, pojawiały się też momenty, gdzie kompletnie nie dało się przejechać rowerem i musieliśmy je prowadzić. Dodatkowo cały czas mocno padał deszcz, zrobiło się błoto, więc pokonanie tej trasy było męczące i czasochłonne. Około godziny 16:30 udało nam się wyjechać z lasu na drogę i od razu na przystanku zarezerwowaliśmy hotel. Wszystkie hotele podczas naszego wyjazdu rezerwowaliśmy przez aplikację booking jak byliśmy już blisko celu. Tego dnia wybraliśmy nocleg w hotelu Ibis w centrum Częstochowy. Do celu zostało nam wtedy ok. 30 kilometrów i na miejscu byliśmy przed godziną 19:00. Aż wstyd się przyznać, ale poza tymi dwoma bułkami w tym dniu nic innego nie zjedliśmy, bo przez dalszą cześć trasy nie było możliwości zakupu jedzenia. Od razu po przyjeździe poszliśmy coś zjeść i tutaj wybór padł na hotelową restaurację, bo na nic innego nie mieliśmy siły. Zjadłam makaron z kurczakiem w sosie z suszonych pomidorów i szarlotkę na ciepło z lodami, wykąpaliśmy się i poszliśmy spać.
Tego dnia zrobiliśmy 116km.
Dzień 2 Częstochowa – Tuszyn (106km)
Deszcz nie przestał padać, dodatkowo buty i większość ubrań wciąż była mokra – mimo to nie poddajemy się i jedziemy dalej.
Zaczęliśmy od porządnego śniadania i takie też było nasze kryterium wyboru hotelu, żeby właśnie w cenie było śniadanie. Nie chcieliśmy rano tracić energii i czasu na przygotowywanie posiłku, a też chcieliśmy się odpowiednio najeść na długą trasę.
Od razu po śniadaniu spakowaliśmy nasze torby i jechaliśmy dalej. Pierwszy przystanek zrobiliśmy w Radomsku, gdzie zatrzymaliśmy się na kawę.
Deszcz chwilowo przestał padać, więc szybko ruszyliśmy dalej. Do tego momentu trasa była świetna, cały czas asfaltowa droga. Długo nie musieliśmy czekać i wjechaliśmy ponownie do krainy pól i lasów, uprzednio zaliczając niespodziankę – nieprzejezdny kawałek trasy pod autostradą.
Wody było po kolana, więc musieliśmy przeprowadzić rowery górą, po autostradzie – na szczęście była w budowie. Dalsza część trasy przebiegła przez pola i lasy, a mnie dodatkowo zaczęło boleć kolano.
Oczywiście zaczęło też znowu padać. Po drodze znaleźliśmy otwartą karczmę, więc zatrzymaliśmy się na obiad.
Zamówiłam rybę z frytkami i z surówkami, bo nic sensowniejszego nie było, ale przynajmniej nie byliśmy głodni. Celem na ten dzień była Łódź, gdzie z karczmy mieliśmy 45km. Niestety nie udało nam się tam dojechać i zatrzymaliśmy się 20km przed Łodzią w miejscowości Tuszyn w hotelu Karczma We Młynie. Tego dnia zrobiliśmy 106 km.
Dzień 3 Tuszyn – Kowal (121km)
Dzień trzeci rozpoczął się standardowo od… deszczu! Tak mocno padało, że aż nie chciało się wsiadać na rower. Mimo to założyliśmy nasze pelerynki i ruszyliśmy w drogę. Po 20km byliśmy już w Łodzi, która powitała nas słoneczną pogodą i motywacja do jazdy automatycznie wróciła.
Ten dzień też nie należał do najłatwiejszych, bo mojemu tacie trzy razy pękła dętka i okazało się, że ma uszkodzoną oponę. Na szczęście szybko znaleźli się dobrzy ludzie, którzy wszystko sprawnie naprawili i mogliśmy jechać dalej. Z tego miejsca chciałabym Wam też polecić dętki z decathlonu, które się nie przebijają – moje wytrzymały całą trasę, a płaciłam ok. 25zł od sztuki. Przejechaliśmy przez Zgierz, Górę Świętej Małgorzaty, Imielno i po przejechaniu 121km dotarliśmy do celu, czyli do hotelu Vivaldi w miejscowości Kowal, pod Włocławkiem. Do samego Włocławka mieliśmy jeszcze ok. 20-25km, ale było już późno, więc zatrzymaliśmy się właśnie w miejscowości Kowal.
Dzień 4 Kowal – Wąbrzeźno (105km)
Czwartego dnia naszej wycieczki stała się rzecz niemożliwa – otworzyliśmy rano okno a tam bezchmurne niebo i słońce w pełni! Od razu szybko się zebraliśmy, bo chcieliśmy jak najbardziej wykorzystać słoneczną pogodę. Zjedliśmy śniadanie i w drogę.
Pierwszy przystanek zrobiliśmy we Włocławku na kawę, kolejny w miejscowości Lipno. Potem jechaliśmy przez Kikół, Golub-Dobrzyń i Piątkowo. Mimo ładnej pogody tego dnia ostatecznie był silny wiatr i piękne, ale mocno górzyste tereny, więc zrobiliśmy tylko 105km i zatrzymaliśmy się w hotelu Rondo w miejscowości Wąbrzeźno – szybka pizza i do spania. Oczywiście na trasie, w środku pola złapała nas ulewa – na szczęście w okolicy była budowa, więc udało nam się schować i nie zmoknąć.
Dzień 5 Wąbrzeźno – Tczew (114km)
Dzień 5 ponownie rozpoczął się od ładnej pogody i od ładnego widoku. Tym razem śniadanie dostaliśmy do pokoju – było tego tak dużo, że ostatecznie połowę prowiantu zapakowaliśmy na drogę.
To był najlepszy dzień z całej naszej wycieczki! Praktycznie 80% trasy była z górki, była ładna pogoda, więc trasa przebiegała bardzo sprawnie. Pierwszy przystanek zrobiliśmy w Grudziądzu, gdzie zatrzymaliśmy się na kawę.
Po chwili ruszyliśmy dalej. Tego dnia chwilowo nasza trasa przebiegała przez Wiślańską Trasę Rowerową, która była fajnie przygotowana i przyjemnie się nią jechało. Potem jechaliśmy przez Gniew gdzie zatrzymaliśmy się na gofry, przez Pelpin i prosto do naszego noclegu, czyli Hotelu Nad Wisłą w miejscowości Tczew. Teoretycznie tego dnia mogliśmy dojechać do samego Gdańska, bo na miejscu byliśmy przed godziną 17:00, ale za nami była ogromna, czarna chmura i zanosiło się na burze. Postanowiliśmy więc, że odpoczniemy a nad morze dojedziemy następnego dnia. Po burzy pojawiła się przepiękna tęcza!
Poszliśmy na pyszną kolację – ja zamówiłam dorsza na chrupiącym puree z pieczonymi warzywami i mieliśmy już cały wieczór wolny. Tego dnia przejechaliśmy 114km.
Dzień 6 Tczw – Gdańsk (ok. 55km)
W tym hotelu, czyli w Hotelu nad Wisłą było najsmaczniejsze jedzenie na całej trasie. Rano zjedliśmy pyszne śniadanie i deser, zapakowaliśmy rowery i ruszyliśmy dalej.
Od razu obok hotelu wskoczyliśmy na ścieżkę rowerową, na której były absolutnie piękne widoki – najładniejsza część całej naszej trasy.
W połowie drogi szybka przerwa w Pruszczu Gdańskim oczywiście na kawkę. Swoją drogą chyba nigdy tak często nie odwiedzałam McDonalds, ale akurat przez cały nasz wyjazd była promocja i kawka była za 3zł.
Po godzinie 12:00 dojechaliśmy do Gdańska, na plażę Stogi i tym samym nasz cel „dojechać na rowerze nad morze” został osiągnięty!
Jechaliśmy 5 dni i 4 godziny i przejechaliśmy łącznie 617km. Oczywiście chwilę po naszym przyjeździe ponownie zaczęło padać, a pociąg do domu mieliśmy dopiero wieczorem, więc wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy na Hel, a stamtąd już prosto do Gliwic, gdzie zakończyliśmy naszą wycieczkę.
Tak prezentowała się cała mapka Żory -> Gdańsk, 617km.
Podsumowując – to była świetna wycieczka, która pozostawi po sobie same miłe wspomnienia! Jak tylko będziecie mieli możliwość wybrać się w taką, lub nawet krótszą trasę – bardzo Wam polecam! 🙂
Jeden komentarz do “Przejechałam całą Polskę na rowerze! 617 km | Moja trasa”
Świetna przygoda, zainspirowałaś mnie w zimowy poranek 🙂